Dziś na festiwalu kolejna nowość, nie prezentowana wcześniej w ramach Czwartków LGBT. I niestety, poważna strefa spadku – także frekwencyjnego. Być może zadziałała wczesna pora – premierowy film o godzinie 18.00? – a może po prostu sam film, niestety słaby.
Trochę trudno się dziwić, że ściągnięty do Warszawy – ubiegłoroczny Shank (przewidziany w programie na wtorek, 13 lipca) tego samego duetu reżyserskiego, jak i ta produkcja, hołubione są przez branżowe festiwale. Zwolnienie zapewne za kontrowersyjne tematy, ale okazuje się, że natłok atrakcji z katalogu kontrowersji od A jak Antyklerykalizm, przez E jak Eutanazja, K jak Ksiądz, P jak Pedofilia, W jak Więzienie aż po Z jak Zwolnienie, to za mało, a może w tym wypadku – za dużo.
Oryginalna jest pierwsza scena (a zarazem ostatnia oryginalna), w której zastajemy zaspanych kochanków w porannym uścisku, dopiero po kilku minutach okazuje się, że romansują w więzieniu. Dalej poznajemy rzecz jasna historię osadzonego w celi księdza Jacka, który za kratami zakochuje się nie w kim innym, jak w idealistycznym… strażniku.
Jak można z góry przewidzieć, jest rzecz jasna więzienny gang, manipulacyjny czarny charakter i lodowa pani naczelnik, i młodociany współwięzień w opałach. Przez półtorej godziny czekamy, aż ojciec Jack dozna swego odkupienia, które widz z kolei odkupuje taplaniem się w jego onirycznych wizjach, stertach przewidywalnych schematów, doprawionych nieznośnymi banałami w stylu 'nasze decyzje determinują kim jesteśmy’ i 'w największych ciemnościach pojawia się światło’.
Największe wrażenie robi jednak tyrada do obłudnego duchownego, który próbuje wyciszyć więzienny skandal: 'więc jest ksiądz w stanie zaakceptować, że dokonałem eutanazji, ale nie że mężczyzna kocha mężczynę’. Za tę woltę myślową postanowiliśmy przyznać filmowi drugą gwiazdkę.
Film jest tanio nakręcony i niestety tanio zagrany, ale też przyznać trzeba, że nie bardzo było co grać. Duet reżysersko-scenariuszowy żongluje papierowymi postaciami, które skaczą ruchem konika po społecznie drażliwych tematach. Szkoda tylko, że widzów drażni zupełnie co innego. Na przykład serwowana w nadmiarze muzyka, której fortepianowe brzdąkanie męczy mniej więcej od drugiego kwadransa.

Pełna notka o filmie i recenzja – już wkrótce.