Rok 1978. Sturm und Drang ruchu gejowskiego w USA osiąga apogeum nie tylko na ulicach, ale także w głowach zmyślnych marketingowców. Skoro 'ujawnia się’ się tak prężna i wojownicza grupa konsumentów, znajdzie się dla nich oferta.

Skoro istnieją kody ubioru, uniformizacja i klonizacja fizyczna, czemu nie sprawić, by wszyscy faceci w dżinsowych szorcikach, białych t-shirtach i tenisówkach ze skarpetkami w paski, także pachnieli tak samo? A może to raczej propozycja dla panów w skórzanych czapkach, rzemieniach, butach z cholewami? A może dla chłopców w krzykliwie barwnych, non-ironowych koszulach z kilometrowymi kołnierzykami? Czy wszyscy oni mieli wkrótce biegać otoczeni oparami 'ekskluzywnej’ marki, rozpoznając się po dedykowanych wisiorkach na łańcuszku?

Trudno dociec, bo poza reklamą prasową powyżej po 'genialnym’ pomyśle nie pozostał żaden ślad, wspomnienie czy opinia. Spodziewamy się zatem, że – jak wiele innych stygmatyzujących produktów – woda kolońska Reo była pierwszym i ostatnim prawdziwie gejowskim kosmetykiem – zapewne zniknęła z rynku po pierwszej fali zamówień naiwnych klientów, którzy być może dali się nabrać na przynależność do ekskluzywnego klubu homoseksualnych mężczyzn. Znając mechanizm podobnych akcji, idziemy o zakład, że zwabieni wizją szpanowania 24-karatową przywieszką modnisie przekonali się po dostawie, że ma 2 cm średnicy, a butelka zawiera płyn pokroju mitycznej Przemysławki (obecnie: 10 zł za 50ml).

Skądinąd dorastaliśmy w czasach komunistycznej posuchy, więc jak nic złapalibyśmy się tak na jedno, jak i na drugie. Chociaż wtedy preferowaliśmy Staropolską w wiklinowym koszyczku 😛


Z cyklu 'gejowskie cudeńka’ zobacz też:
Trick & Treat Pouch – 1000 uses, all gay!