Przyznamy szczerze: okładka świeżej płyty Justyny Steczkowskiej napawa nas lękiem swoją rozczapstrzoną kolorowością. Krążek, nagrany pod węgierskie dyktando producenckie, jest tak świeży, że dzień po premierze nie uświadczysz go nawet w największych sklepach stolycy.
Na szczęście jutub działa jak należy, i dlatego możemy bez większych ogródek wkleić klip, z jednej strony dosyć standardowy w treści, a jednak przynajmniej nie pstrokato kororowy, i ładnie sfotografowany. Przez „ładnie” mamy na myśli m.in. aktorską obecność tego pana, który ładnie obnażał się w tym filmie, też zresztą jako fotograf…

Warstwa muzyczna wykazuje pewien progres, jest popierdująco-nowoczesna, a Justynę ktoś wreszcie zmusił do zarzucenia męczącej maniery śpiewania, godnej reinkarnacji Hanki Ordonówny.