Robyn zrobiła w ostatnim czasie wiele, by przekonać świat, że nie jest już tą samą osóbką, która jako nastolatka wyśpiewywała (jak zwykle całkiem zresztą przyzwoity) szwedzki pop. Z obiecującej małolaty podrygującej Show Me Love, wyrosła przez kilkanaście ukrycia na electro-extravaganzę, z którą bez oporów współpracują, Diplo Röyksopp czy I Blame Coco, ale i – z całkiem innej beczki – Snoop Doog. Wydaje pod własną marką, więc może wszystko, z czego wniosek, że aktualne produkcje to jej żywioł prawdziwy. A przy okazji  nieźle sprawdzający się na pierwszych miejscach list przebojów.

Jej wizerunek jest na tyle młodzieńczo-zadziorny, że została wytypowana do uświetnienia faktu wyróżnienia w jej rodzimej Szwecji niejakiej Björk Guðmundsdóttir doroczną nagrodą Polar Music Prize, wymyśloną niegdyś przez managera ABBY, a wręczaną (wraz z pokaźną gotówką) od 1989 roku. W trakcie ofrakowanej gali – obok Björk tegorocznym laureatem został Ennio Morricone – Robyn oddała swój hołd niedoścignionej islandzkiej koleżance, wykonując z towarzyszeniem orkiesty jej klasyk, Hyperballad. I cóż, poległa:

Może to sukienka. Może to orkiestra. Może to Maybelline. Zobaczyć minę Björk – bezcenne.
Ale czemu się dziwić: ona w tym samym czasie przeszła swoją własną drogę od popu (jakim-rozumie-go-björk) do Muminków. I bynajmniej się przy tym nie uwsteczniła. Zresztą, sukienka i makijaż też mówią za siebie.

Co do powyższej oraz innych interpretacji tego wieczora: nie wszyscy i nie wszystko nadają się na galę. A już najmniej sama Björk, na której twórczości, a przede wszystkim wokalach nietrudno się wyłożyć.  Dlatego Björk jest tylko jedna. I dlatego może ubierać się tyłem do przodu i choćby w lampki choinkowe, a i tak dostaje od swojego kraju wyspę, a od szwedzkiego króla – ponad sto tysięcy zielonych. Jak przed nią Gillespie, Dylan, Lutosławski i reszta zacnego grona.

Bo nagroda PMP zdaje się premiować zdrową zasadę, którą – na szczęście – wciela też Robyn: Róbmy swoje.