Marco Berger jest specjalistą od filmów, w których (z pozoru) nic się nie dzieje, a jednak ekran aż buzuje od emocji. Mam do takich tytułów słabość, dlatego „Okruchy dnia” Ivory’ego mogę oglądać w nieskończoność, za każdym razem odkrywając na nowo, jak wielką życiową tragedię skrywać może jedno uniesienie brwi Hopkinsa.
Dla takich widzów kręci filmy argentyński reżyser, a „Un rubio” jest chyba najdojrzalszym z dotychczasowych.
Zupełnie przypadkiem tuż przed „Blondynem” obejrzałem jeden z poprzednich, „Hawaii”, oparty na podobnym pomyśle, tyle że dużo lżejszy w wymowie. Pan spotyka pana, w całkiem zwykłych okolicznościach: w jednym filmie mamy pusty, wakacyjny dom na prowincji, w drugim – blokowe mieszkanie w mieście. W tamtym bezdomny podejmuje się drobnych prac w budynku w zamian za wikt, tutaj mężczyzna podnajmuje koledze z fabryki pokój, z którego właśnie wyprowadził się jego brat. Na pytanie „kto będzie u ciebie mieszkał?” odpowiada: „no wiesz, ten blondyn.” Ten dziwny.
Gabriel zwany Gabo. Spokojny, cichy, introwertyczny, niewadzący nikomu, ale też niezbyt popularny, wycofany nawet wobec własnej dziewczyny. Raz w tygodniu jeździ do domu w odwiedziny do córki, którą po śmierci matki wychowują dziadkowie. Juan odwrotnie, bardziej macho: nie przejmuje się zbytnio ani nie krępuje otoczeniem, co i raz kumple wpadają na piwko i mecz w tv, dyskutują o kobietach w piłce nożnej, lesbijkach i na podobnie męskie tematy. Czasem nocują dziewczyny, stałe lub mniej. Gabo nie bardzo pasuje do tego zestawu i – wpół przerażony w sobie – zawsze pozostaje gdzieś obok samczego stadka.
Ekranowi bohaterowie są przy tym całkiem zwyczajni i wiodą zwyczajne życie. Wspólnie dojeżdżają kolejką do pracy, wspólnie pracują i wracają. Papierosy palone na dachu, bezmyślne gapienie w telewizor, wieczorne spotkania w kuchni, wyjścia do sklepiku po browara czy lody. Odgłosy zza ściany, migawki zza uchylonych drzwi. Na ukradkowych spojrzeniach, półsłówkach, zbliżeniach twarzy w zatłoczonym pociągu, ciężarach ciał leniwie rozłożonych obok siebie na sofie, kiełkuje narastające poczucie bliskości i erotycznej fascynacji, które z czasem staje się oczywiste nie tylko dla skrytego Blondyna.
Marco Berger uważnie obserwuje swoich bohaterów, którzy ukradkiem obserwują siebie wzajemnie. Cierpliwie i precyzyjnie diagnozuje, a potem przedefiniowuje uczucia mężczyzn w przestrzeni ograniczeń, jakie na siebie narzucają. Szybko zgadujemy, w jaką stronę zmierza historia, ale chemia pomiędzy oboma narasta tak sugestywnie, a finał zdaje się coraz mniej pewny i intrygujący, że – wraz z Juanem i Gabo – dajemy się ponieść. A im bardziej się wciągamy, tym więcej widzimy.
Powtarzające się sytuacje dnia codziennego, powracające w powtarzalnych ujęciach, ewoluują wraz z bohaterami: w pierwszej migawce z zatłoczonej kolejki miejskiej przyciśnięci do siebie Gabo i Juan omijają się wzrokiem, w kolejnej – z trudem nie patrzą sobie w oczy. W następnej – prowadzą swobodną rozmowę na peronie. Kiedy Gabriel ośmiela się zrobić pierwszy krok, Juan zastyga w bezruchu i odwraca głowę; przyjdzie jednak moment, gdy zacznie całować pierwszy. Przyjdzie i czas na czułość.
Wzajemna uwaga i uczucia pogłębiają się, ale pojawia się też opór wywołany odmiennymi, zewnętrznymi i własnymi oczekiwaniami wobec życia, popychający do prowokacji, negocjowania znaczenia relacji, która nabiera coraz większego znaczenia. Emocje i dramaty rozgrywają się najczęściej w niedopowiedzeniach, pod powierzchnią, dla widza są jednak doskonale widoczne. Kamera Nahuela Bergera śledzi je w portretowych zbliżeniach, mistrzowsko operując głębią ostrości i złożonymi planami, by pozwolić wybrzmieć najmniejszym drgnięciom i grymasom na twarzy Gabriela, przy którym najczęściej się zatrzymuje.
Gaston Re w tej roli daje z siebie wszystko, przykuwa uwagę szeroko otwartymi oczami, przez które obnaża wnętrze, nawet w chwilach spełnienia buzujące od sprzecznych, podszytych melancholią emocji, wygranych do ostatniej nuty. Tym bardziej znamienna wydaje się jedyna scena, w której Gabo ukazuje inną, beztroską twarz – podczas najważniejszej rozmowy ze swoją ekranową córką.
Jako filmowy partner Alfonso Barón w niczym mu nie ustępuje: chemia obu postaci jest autentyczna, soczysta i gęsta, atmosfera nasycona erotyzmem, a sceny seksu wypadają zmysłowo, szczerze i naturalnie. Blondyn jest może i tytułową postacią i niesie cały film na swoich barkach, ale to jego Juan najbardziej się zmienia: ujęcia z dachu, spinające klamrą film, pokazują na koniec zupełnie innego faceta: wytrąconego ze strefy komfortu, poruszonego, prawdziwego.
Opowieść argentyńskiego reżysera jest niepozorna i cicha, płynie leniwie jak muzyka Pedro Irusty na współdzielonych słuchawkach Juana i Gabriela. Nie dajmy się jednak zwieść: to misterne studium międzyludzkich i męsko-męskich namiętności starych jak świat, na które niektórzy jednak nigdy nie są i nie będą przygotowani, niezależnie od czasu i miejsca. Czy to Clive w klasycznym „Maurycym” Ivory’ego czy Juan u Bergera: spętani konwenansami, wpatrzeni w przestrzeń w swoim niedowierzaniu wobec własnych uczuć, wyglądają zawsze tak samo.
„Blondyn” – oglądaj na Outfilm.pl
dramat, romans
Argentyna 2019, 110 minut
Reżyseria: Marco Berger
Obsada: Gaston Re, Alfonso Barón, Malena Irusta, Ailín Salas