No niech szczekają co chcą.
Polsat wiedział – nie wiedział, Szymański werbował – nie werbował, a może był, szantażowany, bity, a może nie. Obejrzałem w końcu to arcydzieło w dwóch częściach.
Okazało się ono – jak na nasze przaśne, krajowe warunki – całkiem znośne. Na początek lekki szok, jakim stało się potwierdzenie bajdur pewnego chłopca, z którym się onegdaj zetknąłem w innym mieście. Przechwalał się zawsze, że jest pornogwiazdą, otaczał go niesławny nimb deprawatora i werbownika właśnie (ha! co za zbieg okoliczności), i proszę, oto widzę, że kitu nie wciskał, tylko organy, zgodnie ze scenariuszem. Na szczęście nie miał za dużo do gadania, dzięki czemu wylewała się z niego tylko sperma, nie wrodzona głupota.
Ale ja właściwie nie o tym. W kwestii Marcinka najbardziej wzruszają napisane dla niego dialogi o roli przywódczej („rządziłem już od podstawówki”, „sam decyduję z kim się będę pieprzyć” itepe). Ostatecznie jednak moje wieczorne double feature – including nieudolne double penetration – ujawniło szczegół najbardziej mnie w tej aferze interesujący: kutasa nasz narodowy pornofryzjer ma fajnego.
A że aparycja nieco się Marcinkowi przez te parę lat poprawiła, nie powiem – uściśnięcia ręki bym chłopcu nie odmówił.